Noc przed rozwiązaniem jej matce przyśniło się, że rodzi olbrzymiego węża. 30 listopada 1946 roku przyszła na świat Marina Abramović. Z wczesnego dzieciństwa zapamiętała taką scenę: „Pewnego dnia spacerowałam z babcią po lesie. Wokół niesamowite piękno i spokój. Byłam wtedy małą, czteroletnią dziewczynką. Nagle dostrzegłam coś bardzo dziwnego – linię biegnącą w poprzek drogi. Tak mnie zaciekawiła, że podeszłam bliżej. Chciałam jej dotknąć. W tym momencie babcia tak głośno krzyknęła. Zapadło mi to w pamięć. Przez drogę sunął ogromny wąż. Wtedy po raz pierwszy w życiu naprawdę odczułam strach – nie miałam jednak pojęcia, czego powinnam się bać. Właściwie przestraszyłam się głosu babci. A wąż szybko odpełzł dalej”. Za czterdzieści parę lat Marina Abramović zrobi performans Dragon Head – ubrana na czarno, z czerwoną szminką na ustach, będzie siedzieć nieruchomo i poddawać się pieszczotom wielkich węży boa oplatających jej głowę. „Pokochałam moje węże”, powie.
Nie napisaliśmy o Marinie Abramović przy okazji jej wystawy w CSW Znaki Czasu w Toruniu, nasz błąd! Ani przy okazji premiery jej autobiografii „Pokonać mur”. Więc chociaż chociaż dzisiaj to zdjęcie ze skorpionem i odsyłacz do mojego tekstu o Marinie.
„Pokonać mur” zawsze dodaje mi sił.
Cierpienie, krew, rany to nieodłączne elementy sztuki Mariny. „Przechodzenie przez tak ogromny ból tylko po to, żeby osiągnąć zamierzony cel, to jedna z cech mojej pracy”, mówi teraz artystka. „Ostatnio znalazłam swój pamiętnik z czasów nastoletnich i uświadomiłam sobie, że wciąż jestem tą cholerną dziewczynką z wielkim nosem. Moje emocje się zmieniły, ale matryca jest ta sama. I wciąż jestem głodna eksperymentu, i nie boję się niczego”.
Trackbacki / Pingi